Co zmienia się, gdy idziemy za marzeniami? Dla kogo ma to znaczenie? Pierwsza odpowiedź, która się nasuwa, jest taka, że oczywiście dla nas samych. Gdy jesteśmy w zgodzie ze sobą, gdy odważnie idziemy za tym, co dla nas ważne, czujemy się szczęśliwi, spełnieni, widzimy sens w tym, co robimy, żyjemy pełnią życia.
Jednak każde WIELKIE MARZENIE, które zostaje spełnione, powoduje też zmianę w świecie. Wczoraj usłyszałam od koleżanki, że na Hawajach wierzy się, iż to, za jakimi marzeniami podążamy, ma wpływ na siedem pokoleń do przodu. Myślę, że ten zasięg może być jeszcze większy.
Bruce Wilkinson, autor książki „Dawca marzeń” i jego żona Darlene Marie, wyjechali do Afryki, idąc za swoim WIELKIM MARZENIEM. Tym, co najbardziej tam na miejscu poruszyło ich serca, była sytuacja dzieci, osieroconych z powodu epidemii AIDS. Skala potrzeb była tak ogromna, że początkowo Bruce i Darlene Marie byli przerażeni i zasmuceni; robili, co mogli, lecz skala ich działań miała się nijak do skali problemu. Zmienili perspektywę- rozmiar potrzeby stał się rozmiarem ich marzenia. Podczas konferencji „Zmień okoliczności”, którą prowadzili, postawili uczestnikom wyzwanie- wsparcie tysiąca osieroconych dzieci. Udało się! Potem zgłosiła się kolejna osoba, która chciała wesprzeć kolejne tysiąc dzieci, a przed końcem dnia jeszcze trzech mężczyzn przyszło, by zaproponować wsparcie dla kolejnego tysiąca. Bruce i Darlene Marie chcieli, by każdy Dom Dziecka w Afryce miał szkołę, samowystarczalne gospodarstwo rolne, by dzieci mogły poznawać biblijne wartości, by Domy Dziecka dysponowały doradztwem i narzędziami biznesowymi. Możemy sobie wyobrazić zasięg takiego marzenia, zmieniającego nie tylko życie Bruce’a i Darlene Marie, ale przede wszystkim życie dzieci, które otoczyli opieką, a potem ich dzieci i kolejnych pokoleń.
Na początku pobytu Bruce’a i Darlene Marie w Afryce, miało miejsce zdarzenie, które ogromnie ich poruszyło. Mały chłopiec, którego nazwiska nikt nie znał, umarł z głodu na ulicy. „Dlaczego bezimienny chłopiec umarł na chodniku?- pyta Wilkinson.- Wierzę, że jego potrzebie odpowiadało czyjeś marzenie- wielkie i ważne marzenie, które nigdy nie zostało podjęte i zrealizowane. (…) Z pewnością nie może być Bożą wolą, by jakiekolwiek dziecko umierało samotne i porzucone na ulicy. Z pewnością Bóg wyposażył w szczególne zainteresowania i możliwości jakąś osobę, gdzieś w tym świecie, i umieścił ją w czasie oraz miejscu, gdzie wielkie rzeczy mogły się wydarzyć- powinny były się wydarzyć- dla tego chłopca. Czy więc podejmiesz wyzwanie, które wielu pominęło?”
Z tym pytaniem Wilkinsona Was zostawiam.