Wędrując nad jezioro w Lipsku, zahaczyłam o pchli targ. Pomyślałam, że miło będzie poczytać coś nad wodą. Chwilę grzebałam wśród książek i tam czekała na mnie książka Sabriye Tenberken „Moja droga wiedzie do Tybetu”. Prawdziwa opowieść o młodej niewidomej dziewczynie, która wyrusza w samotną podróż do Tybetu, by stworzyć pierwszą w tym kraju szkołę dla niewidomych dzieci. Sabriye zdecydowała się studiować tybetański, mimo ostrzeżeń, że dotychczas nie było niewidomych studentów na tym kierunku i że nie istnieje tybetański alfabet Braille’a. Sabrine jednak się nie poddała; skoro taki alfabet nie istniał, to sama go stworzyła, żeby móc studiować. Nie chciała zatrzymać swego dzieła tylko dla siebie; postanowiła rozpowszechnić alfabet w Tybecie. Mimo obaw najbliższych, Sabriye pojechała tam samotnie. Przemierzając konno tybetańskie wioski, spotykała niewidome dzieci, które żyły zupełnie wykluczone ze społeczności. Zmierzyła się z wieloma przeciwnościami, by stworzyć szkołę dla nich. To, co możemy postrzegać jako pewien brak- tak zwykle postrzegamy to, że ktoś nie może widzieć- Sabriye wykorzytała do tego, by dokonać czegoś wielkiego. Właśnie dlatego, że sama była niewidoma, najlepiej rozumiała problemy i potrzeby niewidomych dzieci.
Piękne jest też to, jak Sabriye cieszyła się swoją podróżą, doświadczając otaczającego świata wszystkimi zmysłami, jakie posiadała, chłonąc zapachy, dźwięki, wrażenia dotykowe, a resztę dopowiadając sobie wyobraźnią. Choć nie mogła widzieć, wciąż otaczający świat ją zachwycał, wciąż miała apetyt na podróże i odkrywanie nowych przestrzeni. Pomyślałam, że nawet jeśli mamy sprawne wszystkie zmysły, to i tak nasz odbiór rzeczywistości zawsze jest jakoś ograniczony, nigdy nie doświadczamy jej w całej pełni; a mimo to możemy ją afirmować.